Początek roku, a ja drugi raz z rzędu pojawiam się z książką Maggie Stiefvater. Jednak teraz po przeczytaniu Wyścigu Śmierci mogę śmiało powiedzieć, że ta autorka jest moją lubioną. Ale zaczynając od początku...
Akcja książki rozgrywa się na wyspie Thisby. Co roku o tej samej porze z morza wynurzają się konie wodne inaczej eich uisce. Są one piękne, niebezpieczne i głodne, pragną one mięsa nieważne co napatoczy się na drodze. Dlatego w tym okresie każdy mieszkaniec jest wyczulony i uważa aby nie natknąć się na nie. Mężczyźni zamieszkujący wyspę w tym okresie urządzają sobie polowania na te specyficzne konie wodne, jednak nie jest to takie proste bo są one obdarzone siłą i szybkością. Temu komu uda się takiego konia złapać trenuje go, aby móc stanąć w tym turnieju. Jednak tym razem nie jest to zwykły wyścig. Puck Connolly oraz Sean Kendrick muszą zawalczyć nie tylko o laur i sławę, muszą zawalczyć o znacznie większą stawkę. Jak zakończy się tytułowy wyścig?
Muszę powiedzieć, że książkę czytałam dosyć długo. Ale nie było to spowodowane absolutnie tym, że książka mi się nie spodobała czy mnie nie wciągnęła. Poprostu zawirowania świąteczne, potem noworoczne dały mi w kość. Teraz gdy choroba mnie rozłożyła w końcu znalazłam czas aby nacieszyć się tą niezwykłą historią. I powiem Wam, że uwielbiam styl pisania autorki. Ma on coś niezwykłego w sobie, że z taką łatwością i płynnością można wbić się w fabułę. Autorka nieśpiesznie opowiada nam historię niewielkiej wyspy, jej mieszkańców, a co najważniejsze opowiada o Wyścigu Skorpiona, który cieszy się dużym zainteresowaniem. Dokładnie poznajemy głównych bohaterów, ich motywy wzięcia udziału w wyścigu, poznajemy również wszystkie szczegóły związane z tym wydarzeniem, które jest obchodzone co roku.
Akcja książki płynie umiarkowanym tempem. Nie ma tutaj żadnych większych zwrotów akcji, autorka skupia się na przemyśleniach głównych bohaterów. Dopiero ostanie 150 stron nabiera sporego rozpędu, gdzie czytelnik z wypiekami na twarzy zaczytuje się w tej historii. Mi po raz kolejny nie przeszkadzało tempo rozwoju zdarzeń. Narracja książki prowadzona jest w czasie teraźniejszym zamiennie z punktu widzenia głównych postaci. Muszę powiedzieć, że dzięki temu możemy zaobserwować piękne więzi występujące pomiędzy bohaterami.
Myślę, że niektórym osobom może się nie spodobać to, że książka obfituje w liczne i długie opisy. Jednak są one naprawdę pięknie skrojone, natomiast dialogi w książce są ograniczone i przepełnione napięciem.
Postaci książki są wyraziste i każdy wnosi do niej coś oryginalnego. Puck i Sean są tak różni, tak inni, a jednak rozumieją się bez słów. Oboje pragną wygrać, jednak rywalizacja w wyścigu ich omija, ponieważ oboje sobie pomagają, a miłość do koni ich łączy. Razem odkrywają słabości przeciwników i razem tworzą plan działania oraz dzielą się wskazówkami czy spostrzeżeniami. Gdzieś tam po drodze rodzi się między nimi uczucie jednak nie jest ono przesłodzone. Sami bohaterowie tak naprawdę nie wiedzą co ich łączy, jednak ich więź jest niezwykle silna. Postacie drugoplanowe są równie dobrze wykreowane, dzięki czemu budują napięcie.
Jeśli ktoś myśli, że książka jest typowym romansidłem to z tego miejsca może kogoś rozczaruję. Absolutnie nie znajdziecie w niej błahych rozterek miłosnych czy kłótni kochanków. Książka faktycznie opowiada o miłości dwojga ludzi, jednak jest to temat poboczny i tylko lekko muśnięty. Opowiada ona o marzeniach, które każdy powinien spełniać, o dążeniu do obranych celów i odwadze w ich realizacji. O wolności, poświęceniu dla innych oraz o przyjaźni. Wyścig śmierci wywoływał u mnie przeróżne emocje, a zwłaszcza pod koniec. Od śmiechu, przerażenia, zaskoczenia aż po smutek czy na koniec łzy... Książka jest godna polecenia fanom Maggie Stiefvater oraz osobom, które szukają w książce czegoś głębszego. Wyścig śmierci na pewno można zaliczyć właśnie do takich historii.
Moja ocena to 5/6
Pozdrawiam ciepło bo mróz!!
MałaEmily